wtorek, 13 stycznia 2015

Kredo zabójcy


W każdej części cyklu "Assassin's Creed" w trakcie początkowego ładowania gry wyświetla się ta sama wiadomość: "Ta gra została stworzona przez wielokulturowy zespół wielu wierzeń i wyznań". Można by pomyśleć, że to jakiś niepotrzebny manifest gdyby nie to, że w grze dotykamy wielokrotnie tematów, które niektórzy uznaliby za bluźnierstwa i znajdujemy się w sytuacjach, które głęboko wierzącym mogą odebrać spokojny sen na wiele nocy (bardzo miło na przykład wspominam walkę na pięści z papieżem).
W pierwszej części poznajemy głównego bohatera serii- Desmonda Milesa, który zostaje uprowadzony przez potężną korporację Abstergo. Desmond na początku nie rozumie dlaczego on, prosty barman z Nowego Jorku ma jakiekolwiek znaczenie dla gigantycznej międzynarodowej firmy. Okazuje się, że Abstergo opracowało sposób na wirtualne odgrywanie pamięci genetycznej, czyli umożliwia wcielanie się w przodków i przeżywanie ich wspomnień. To właśnie we wspomnieniach przodków Desmonda ukryta jest tajemnica ukrycia tajemniczego artefaktu, który jest celem konsorcjum. Po uzgodnieniu warunków Desmond ma pomóc naukowcom z tej organizacji w odnalezieniu obiektu. Okazuje się, że przodkowie barmana to Asasyni- zakon świetnie wyszkolonych, skutecznych skrytobójców, którzy przez pokolenia walczyli z inną okrytą tajemnicą organizacją - templariuszami. Asasyni walczą o wolność jednostki z każdym kto podnosi rękę na tę elementarną potrzebę ludzką. Z każdym bez względu na narodowość lub przekonania religijne. Templariusze z kolei chcą złożenia swobody człowieka na ołtarzu bezpieczeństwa i pokoju, zorganizowanego pod dyktando garstki oświeconych nielicznych, którzy manipulują nieświadomymi masami.
Tytułowe kredo zakonu to: "Nic nie jest prawdą, wszystko jest dozwolone". Ta pozornie nihilistyczna sentencja mówi członkom zakonu, żeby nie poddawali się ideologiom i zawsze walczyli o wolność.
Do tej pory grałem w pięć części cyklu i mimo tego, że zauważam niedociągnięcia i braki to ogólnie śmiało powiedzieć mogę że jestem w tym świecie bezkrytycznie zakochany. Kilka argumentów przemawia za tym, że nie wyobrażam sobie, że kiedyś powiem sobie: "Kolejna część? Nie, dziękuję. Mam dość."


To co uderzyło mnie już w pierwszej części, którą traktuję jedynie jako prolog całej sagi, prezentację założeń twórców, tak na próbę, to niesamowity efekt żyjącego miasta z oddaniem realiów epoki o której opowiada gra. Bohaterami drugoplanowymi, ale zwracającymi na siebie uwagę są właśnie miasta.
Pierwszy widok Damaszku ze szczytu jednego z najwyższych budynków jest niezapomnianym, zapierającym dech w piersiach doznaniem. Można naprawdę na chwilę zapomnieć o misji i zwiedzać. I jest co. Charakterystyczne, prawdziwe zabytki i miejsca dostosowane do epoki, w której znajduje się bohater robią wrażenie i zapadają w pamięć. Wielokrotnie potem byłem w stanie na podstawie zdjęć w prasie lub oglądając film w telewizji określić jakie miasto widzę, bo tam byłem. Nie naprawdę i nie ja, to mój bohater i tylko w grze, ale niemniej jednak taka wirtualna wycieczka do cyfrowego skansenu to świetny pomysł. Wszystkie ważne miejsca są również w grach dokładanie opisane z całym tłem historycznym - całkiem dużo czytania jak na przygodowe gry akcji, jak można by cykl powierzchownie zaszufladkować. Ale miasta to nie tylko efektowne architektonicznie tło, nie są wyludnionymi scenami walk podczas których siejemy wśród przeciwników śmierć na pustych ulicach. Miasta tętnią życiem codziennym charakterystycznym dla poszczególnych dzielnic- setki przechodniów podążają gdzieś zajęci swoimi sprawami, kupcy głośno zachwalają towar, żebracy lamentują nad swoim losem, a strażnicy szorstko prewencyjnie upominają nieznajomych. Jesteśmy świadkami życia historycznych metropolii, które w tym kształcie dzisiaj już nie istnieją. Oprócz architektury poznajemy również obyczajowość i mentalność ludzi z którymi wchodzimy w interakcję.

Przechodnie na widok niekonwencjonalnego zachowania naszej postaci przystają i krzyczą coś

W pierwszej części chodziłem po ulicach średniowiecznego wspomnianego już Damaszku, ale też Jerozolimy i Acre. Kolejna część pokazała mi wspaniale oddane perły renesansu- Florencję i Wenecję. Potem Rzym i Konstantynopol, który zrobił na mnie największe chyba wrażenie. Ostatnia gra z cyklu, w którą grałem dzieje się w Ameryce w trakcie wojny o niepodległość, więc siłą rzeczy miasta nie są oszałamiające, bo w końcu kamienice przypominające zabudowę starówek z naszych miast niczym wyjątkowym nie są, ale również trzeba oddać developerom, że dołożyli wszelkich starań żeby Boston i Nowy Jork posiadały swój niepowtarzalny klimat. 

Wspinaczka po Collosseum w "Assassin's Crees: Brotherhood"

Franchise "Assassin's Creed" ma wszystko co lubię w grach i innych formach rozrywki z fabułą. Jest wartka akcja, podczas walki krew się leje strumieniami, a nasz zwinny bohater dokonuje niewiarygodnych wyczynów. Jest tajemnica, którą staramy się rozwikłać. Jest ogólnoświatowy spisek tajnych stowarzyszeń z wielowiekową tradycją. Jest globalne zagrożenie, któremu staramy się zapobiec. Jest również miejsce i czas na zastanowienie się nad takimi zagadnieniami jak miejsce człowieka na Ziemi, jego pochodzenie i przeznaczenie. Dzięki naszym odkryciom i bieżącym wydarzeniom możemy również uzyskać nowe spojrzenie na kwestię religii i jej miejsce w naszej cywilizacji. Cały czas walczymy z tymi, którzy chcą ograniczyć wolność ogółu dla jego dobra, co też nie jest nowym konceptem, ale zawsze prowokującym do dyskusji filozoficznych na ten temat.
Ten cykl świetnie łączy i miesza prawdziwe wydarzenia, miejsca i postacie (m.in. n.p.: Niccolo Machiavelli i Leonardo da Vinci) z wątkami wymyślonymi, fantastycznymi. Asasyni istnieli naprawdę i w swoim czasie solidnie namieszali w regionie, w którym działali zabijając za pomocą zatrutych sztyletów znaczące jednostki z obu światów, zarówno chrześcijańskiego jak i muzułmańskiego. To interaktywna wersja historycznych powieści z elementami science-fiction. Mimo, że fabuła gry jest liniowa, co oznacza odgrywanie jasno z góry ustalonych wydarzeń od początku do końca, to nie przeszkadza to zbytnio, bo najczęściej jest ciekawie. Zdarzają się zaskakujące zwroty akcji, zdrady i zmiany frontów. Wiele z postaci drugoplanowych wywołuje sympatię i zapada w pamięć, więc bez wątpienia są czymś więcej niż tylko tłem do efektownego gromienia nieprzyjaciół. 
A nasze Awatary? Nasi przodkowie, asasyni? Do tej pory grałem trzema: średniowieczny Altair Ibn La'Ahad, renesansowy Ezio Auditore da Firenze i pół-Indianin Connor z czasów amerykańskiej rewolucji niepodległościowej. 
Altair jak każdy dobry bohater opowieści przechodzi przemianę, kiedy go poznajemy jest wprawdzie doświadczonym asasynem, ale z powodu swojej arogancji i zbytniej pewności siebie ponosi porażkę i zostaje zdegradowany do niższego poziomu w zakonie. To świetny pretekst fabularny, który stawia gracza w sytuacji jego postaci, obaj zmuszeni są do rozpoczęcia od nowa. W miarę jak postępuje nasza misja Altair nabiera coraz więcej pokory i mądrości. Poważny, wręcz ponury i skoncentrowany na zadaniu Altair jest pierwszym asasynem, którego poznajemy i wydaje się nam, że tak musi wyglądać skrytobójca. I wtedy na scenę wkracza Ezio, czarujący włoski lowelas z pięknej Florencji. Losy Ezio śledzimy od czasów kiedy jest młodym awanturnikiem, bijącym się na ulicach swojego pięknego miasta z rówieśnikami nastolatkiem, synem zamożnego kupca oraz nieustraszonym zdobywcą serc niewieścich (umiał się nocą wspiąć na każdy balkon!). Potem, jako dojrzały już mężczyzna organizuje od podstaw zakon asasynów, podnosi go z ruin i kieruje zabójcami i szpiegami w całej Europie, zostaje pierwszym od wielu lat mistrzem zakonu. W "Assassin's Creed: Revelations" Ezio to już starszy pan, mocno doświadczony przez życie które prowadzi, ale cały czas zmotywowany w walce z przeciwnikiem, poszukiwaniu prawdy i rozwikłaniu zagadki. Młody, rdzenny Amerykanin Connor z "Assassin's Creed III" szuka zemsty na zabójcach swojej matki. Jest wprawdzie wojownikiem o gorącej plemiennej krwi, ale dzięki edukacji potrafi też być dobrym strategiem i człowiekiem interesu. To postać, która jest trochę personifikacją Ameryki i pod tym względem sprawdza się w 100%.
Jak można się domyślić moim ulubieńcem jest Ezio Auditore. Być może dlatego, że występuje on w aż trzech grach i zdążyłem się do niego przywiązać, ale przede wszystkim dlatego, że jest on bardzo ludzką postacią. Ma w sobie wiele uroku i ciepła (panie w jego otoczeniu nierzadko to zauważają), jest tak sympatyczny, że momentami sprzeczne z tym wizerunkiem mogą się nam wydawać krwawe sceny walki.

Starszy pan Auditore

Powyższe to kadr ze zwiastuna "Assassin's Creed: Revelations", który jest bezapelacyjnie jednym z najlepszych trailerów do gier do tej pory. Proszę bardzo, oto link: https://www.youtube.com/watch?v=8-Ixo7QXw_E. Muzyka w trailerze to klimatyczny Woodkid "Iron" (polecam).

Okej. Gra wygląda pięknie. Dobra. Można się czegoś dowiedzieć o historii i filozofii. W porządku. Postacie są dobrze napisane i gracz przywiązuje się do nich. Super. Fabuła wciąga, ma niespodziewane zwroty i sprawia, że musimy dowiedzieć się jak to się kończy. Wspaniale. Ale to przecież gry! A więc jak się w to gra?

Bardzo, ale to bardzo dobrze. Nie jestem wysokiej klasy graczem, na pewno jest wielu lepszych ode mnie, ale satysfakcja z dobrze wykonanego zadania czyli z umiejętnie wyeliminowanego przeciwnika i wyprowadzonego w pole pościgu to coś co sprawia, że czuję się jak mistrz. System walki powoduje, że większość graczy po krótkim treningu będzie obsypywała strażników gradem śmiercionośnych ciosów. Charakterystycznym motywem serii jest sprawne wspinanie się po budynkach, wieżach, murach, drzewach i skałach. Płynne ruchy kierowanej przez nasz postaci są hipnotyzujące, a widok miasta ze szczytów meczetów i katedr wspaniałą nagrodą. Ciekawym zagadnieniem wszystkich gier z tego cyklu jest ich "growość". Assassin's Creed to jedna z niewielu gier, która nie udaje, że nie jest grą. Dlaczego? Bo to co widzimy jest wytworem Animusa, maszyny wizualizującej wspomnienia przodków osoby do niej podłączonej, więc cały HUD, czyli wszystkie oznaczenia i dane widoczne dla gracza są interfacem Animusa, a nie gry Assasin's Creed. Kiedy nieumiejętnie wyprowadzimy blok i nasz bohater otrzyma cios, który zada mu obrażenia to nie traci on "zdrowia" tylko "synchronizację" ze wspomnieniami przodka, bo przodek przecież taki cienki nie był. Podobnie za dobrze wykonaną misję otrzymujemy synchronizację, co otwiera nam kolejne wspomnienia. Niektóre strefy miasta są zamknięte, ponieważ te wspomnienia nie zostały jeszcze odblokowane, to znaczy że przodek jeszcze tam nie był. Ta logika to ciekawe spojrzenie na wirtualność grania.
Z każdą kolejną częścią, twórcy cyklu firma Ubisoft stara się wprowadzić coś nowego i nie ogranicza się do nowego stroju czy też rodzaju broni. Porównując do najnowszych części, ma się wrażenie, że przygody Altaira mogłyby być wydane na przeciętny smartfon. W części drugiej dodano ekonomię, w Brotherhood rozwinięto ją i dodano zarządzanie podległymi Ezio asasynami, w Revelations dodano projektowanie ładunków wybuchowych tworzonych wedle uznania z wieloma możliwymi kombinacjami. W części trzeciej warstwę ekonomiczną rozbudowano jeszcze bardziej, ale dodano jeszcze rzemieślnictwo, polowanie i totalny hit- bitwy morskie. Walka morska stała się tak popularna i została tak dobrze odebrana przez graczy, że Ubisoft czwartą część cyklu opatrzył podtytułem "Black Flag", a głównym bohaterem uczynił kapitana statku pirackiego.
Gry z cyklu Assassin's Creed  to tytuły, które są odpowiedzialne za mój deficyt snu w pewnych okresach. Nie mogłem się oderwać od tych miast, od misji, od tajemnic, od zagadek.
Jedyne co sprawia, że mam żal do Ubisoftu, to to że nie zrobiono chociaż jakiegoś krótkiego DLC dziejącego się w Polsce podczas Insurekcji Kościuszkowskiej. Po pierwsze, kolory zakonu to biel symbolizująca niewinność i czerwień symbolizująca krew, po drugie symbolem asasynów jest orzeł, a po trzecie asasyni zawsze mimo przeważających sił wroga walczą o wolność przeciwko mocarstwowym, autorytarnym państwom, które niewolą innych. PASUJE?
Dlaczego akurat Insurekcja Kościuszkowska? Ponieważ dzieje się dokładnie w tych czasach co trzecia część cyklu, przypominam- Kościuszko walczył o niepodległość Stanów Zjednoczonych, a poza tym strój Tadeusza, w którym tradycyjnie jest przedstawiany- biały płaszcz przewiązany czerwoną szarfą przypomina do złudzenia ubiór zakonu minus charakterystyczny kaptur.
A może kiedyś:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz