poniedziałek, 14 marca 2016

Wierzę


(Źródło: http://imgc.allpostersimages.com/images/P-473-488-90/65/6553/UNT4100Z/posters/the-x-files-i-want-to-believe-print.jpg)

Kiedy pewnego razu na początku roku szkolnego pomagałem mojemu synowi w przygotowaniu książek, przyborów i zeszytów napotkałem na problem światopoglądowy. Potrzebowaliśmy zeszytu z religii, a jedyny zeszyt w kratkę jaki nam został miał na okładce wizerunek potężnego pogańskiego bóstwa. Zastanowiłem się przez chwilę i trochę z wrodzonej przekorności, a trochę z ciekawości podpisałem zeszyt i spakowałem do plecaka mojego dziedzica. Podejrzewałem, że nasz wybór nie ujdzie uwadze księdza prowadzącego zajęcia. Jak okazało się następnego dnia, miałem rację. Gromowładny nordycki Thor nie przypadł do gustu katolickiemu kapłanowi. Wiadomo, w końcu to przedstawiciel konkurencji. Do tego jeżeli wierzyć Internetowi skuteczniejszej. 
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/27/c7/32/27c732118b0f51ad88dbcf6c54496d2c.jpg

Zacząłem się wtedy zastanawiać nad kwestią religii i wierzeń w fikcyjnym świecie komiksów Marvela.
Wspominany już syn Odyna zajmuje w tym świecie bardzo ważną rolę. Jest personifikacją szlachetnej rycerskości z odrobiną królewskiej dumy. Jest stałym członkiem Avengers i obrońcą Midgardu, jak nazywa nasz świat. Mimo, że Ziemia nie jest jego domem, a ludzie jego współplemieńcami, zależy mu na nich. Kiedy Jego ojciec, potężny Odyn daje mu wybór między powrotem do niesamowitego Asgardu i pozostaniem w naszym mało ciekawym świecie, Thor zostaje na ziemi by chronić jej mieszkańców przed niebezpieczeństwami. Wielokrotnie udowadnia, że jest gotów ponieść najwyższą cenę, nawet swojego życia, aby obronić zwykłych śmiertelników.
Jeżeli ta relacja- potężny, surowy, wszechmocny ojciec i obdarzony również wielką mocą, ale bardziej wrażliwy na ludzkie cierpienia syn niczego wam nie przypomina, to nie wiem co robiliście na tych wszystkich lekcjach religii i mszach niedzielnych. W komiksie Thor jest po prostu boską istotą z innego wymiaru. Nikt tego specjalnie nie kwestionuje, a jego pojawienie się nie spowodowało ogólnoświatowego kryzysu wiary w wielu kościołach.
Raz na jakiś czas scenarzyści przypominają sobie o tym fakcie i odnoszą się do tego w pojedynczych przypadkach na przykład takich jak telewizyjna wypowiedź głęboko wierzącej osoby przypominającej, że mamy przecież do czynienia z pogańskim bogiem gromu. Inaczej niż w naszym świecie te wypowiedzi w świecie Marvela nie wywołują jednak masowego oburzenia i demonstracji organizacji wyznaniowych.
Najciekawszym wątkiem komiksowym dotyczącym pochodzenia Thora był ten kiedy w cyklu Ultimates Thor został uwięziony przez ludzi, a jego przebiegły przybrany brat Loki zdołał przekonać amerykańskich wojskowych, że przetrzymywany przez nich bohater to szalony norweski naukowiec z zamiłowaniem do kulturystyki i sterydów, który korzysta z tajnej technologii dającej mu niespotykane możliwości.
W swoim kinowym świecie Marvel postanowił dotrzeć do jak najszerszej publiczności, a co za tym idzie nie narażać się osobom wierzącym. Dziewięć krain (wśród nich nasz Midgard i ojczyzna Thora Asgard) to różne obszary we wszechświecie, a Thor to przedstawiciel kosmicznej rasy zaawansowanej w rozwoju technologicznym tak bardzo, że ich technologia wydaje się nam czymś nadprzyrodzonym.
W swoich historiach obrazkowych Marvel czerpie pełnymi garściami z mitologii przedchrześcijańskich.
Jednym z ważniejszych i bardziej znanych członków komiksowej wersji Avengers jest grecki półbóg Hercules. Grecki panteon jest tylko jednym z wielu zbiorów potężnych postaci zaczerpniętych z pogańskich wierzeń. W tym świecie wszystkie te postacie są prawdziwe i istnieją równolegle, każde w swoim świecie. To świetny pomysł, bo po pierwsze włączamy do i tak już bogatego i tętniącego niesamowitym życiem uniwersum ciekawe, barwne i wyraziste postacie zarówno heroiczne jak i złowieszcze, a po drugie nikt przecież nie jest wyłącznym właścicielem praw do postaci wymyślonych kilka tysięcy lat temu, więc w ten sposób Marvel zapewnił sobie obfitość darmowych bohaterów do swoich historii.
A pasują oni do świata superbohaterskiego wyjątkowo. Oprócz nieśmiertelności i nadprzyrodzonych mocy wnoszą ze sobą cały bagaż konfliktów i problemów przede wszystkim rodzinnych, a ich charaktery zwykle bogato opisane w ich rodzimych mitologiach nie pozwalają się nudzić i zapewniają ciekawe interakcje z superbohaterami.
Starszy brat Marvela- DC Comics również nie brzydzi się klasyką. Wonder Woman- kobieca postać nr 1 tego wydawnictwa, która niedługo zagości na wielkich ekranach w filmie "Batman vs. Superman- Dawn of Justice" jest przedstawicielką mitycznego plemienia amazonek.

Ponieważ komiksowy świat superbohaterski jest odbiciem naszego, wśród postaci obdarzonych mocami znaleźć można osoby wierzące. Najbardziej wyraźnym przykładem jest Niemiec Kurt Wagner znany bardziej jako Nightcrawler, członek drużyny mutantów X-men, który przez pewien czas uczęszczał nawet do seminarium duchownego i chciał zostać księdzem katolickim. Zapewne sporą przeszkodą był jego wygląd.
Nightcrawler ma żółte oczy, trójpalczaste dłonie, ogon i cały pokryty jest niebieskim futrem. Konserwatywni katolicy raczej nie ustawialiby się w długie kolejki do jego konfesjonału.


http://vignette3.wikia.nocookie.net/vsbattles/images/9/90/Nightcrawler.png/revision/latest?cb=20150614203504

 Nightcrawler, choć wygląda jak niebieski diabeł to nic wspólnego w mocami piekielnymi nie ma.
Inaczej niż trzy postacie, które są "z piekła rodem" i stąd czerpią swoje nadnaturalne zdolności.

Spawn (Image Comics)- to pośmiertne wcielenie Ala Simmonsa, który za życia był specem od mokrej roboty na liście płac CIA. Po śmierci został zmieniony w żołnierza armii piekieł i wysłany na ziemię. Opiera się jednak swoim mrocznym mocodawcom i walczy z demonami w obronie ludzi.

https://en.wikipedia.org/wiki/Spawn_%28comics%29#/media/File:Spawn_Classic.jpg
 By "<none>". Spanw.com. Retrieved 2007-02-03., Fair use, https://en.wikipedia.org/w/index.php?curid=6030483

Ghost Rider (Marvel)- Johnny Blaze- motocyklista kaskader sprzedał dusze diabłu, żeby ocalić śmiertelnie chorego przyjaciela i został ziemskim nosicielem demona zemsty Zarathos'a. Ghost Rider, podobnie jak Spawn jest buntownikiem i walczy w słusznej sprawie, a jego rozpoznawalna dzięki filmom z Nicholasem Cage'em (niestety) płonąca czaszka staje w ogniu kiedy zostaje przelana krew niewinnych.  Oprócz płonącego łańcucha i ognistego motocykla Hellcycle w swoim arsenale Ghost Rider ma również "karzące spojrzenie" (penance stare), które sprawia, że poddany mu delikwent przeżywa w jednym momencie cierpienia wszystkich swoich ofiar. Dobre, prawda?

http://static.comicvine.com/uploads/original/11117/111170799/3932481-ghostrider-wallpaper-5.jpg

Obaj dezerterzy z piekielnych armii stają często w obronie ludzi podczas potężnych wojen piekieł i niebios, które nie są jednoznacznie dobre albo złe. Niebiosa w imię wyższego dobra często przekraczają granice, a w piekle odnaleźć można nieco szlachetności.
Jak w przypadku Etrigana.

Etrigan (DC)- pełnej krwi demon, który ma za zadanie obronę niewinnych , którzy jakimś sposobem znaleźli się w piekle. To demon, więc jednoznacznie pozytywny nie jest, ale jak to bywa po czynach widać, że ten mówiący rymami (oznaka odpowiednio wysokiej rangi wśród demonów) mieszkaniec głębi piekielnych występuje raczej w pozytywnej roli.

By http://www.brokenfrontier.com/headlines/details.php?id=110, Fair use, https://en.wikipedia.org/w/index.php?curid=4395340

Czy z religii pogańskich, czy ze zmodyfikowanych wierzeń chrześcijańskich, komiksy biorą z religii to co najlepsze- niesamowite moce, potężna władza, zagrożenia dla ludzkości.

W połowie pisania tego posta dotarło do mnie jak rozległy to temat, więc chcę zaznaczyć, że tylko dotykam kilku zagadnień koncentrując się na komiksie superbohaterskim. Przykładów nie-superbohaterskich jest mnóstwo, ale o tym może później.

Jak napisałem wcześniej wydawnictwa komiksowe i wytwórnie filmowe starają się nie powodować religijnych kontrowersji i raczej omijają temat trzech głównych religii światowych. W jednym z wywiadów Joe Quesada- szef Marvela na pytanie o najdziwniejszy pomysł komiksu nadesłany przez fanów odpowiedział bez wahania- Jezus Chrystus kontra Srebrny surfer.

Marvel nie zdecydował się na tę opowieść nie tylko z tego powodu, że to raczej dziwaczne połączenie i nie gwarantowało dobrej zabawy, ale zapewne przede wszystkim dlatego, że wywołałoby liczne kontrowersje.
A kontrowersje szkodzą sprzedaży.
Pisałem o cyklu gier Assassins Creed- tam Jezus jest jedną z osób które w historii miały kontakt z artefaktami pierwszej cywilizacji, które dawały niesamowite możliwości. Nie bez powodu za każdym razem jak włączymy grę zobaczymy oświadczenie, że gra jest fikcją zainpsirowana historycznymi wydarzeniami i została stworzona przez wielokulturowy zespół ludzi wyznające różne religie i przekonania.
Twórcy ostrożnie podchodzą do sprawy religii, bo tam gdzie mamy do czynienia z wiarą, na drugi plan schodzi intelekt i najczęściej mamy do czynienia z emocjami. Pamiętacie co było w przypadku "Kodu Leonarda da Vinci" Dana Brown'a?

Ja osobiście nie lubię dyskusji światopoglądowych gdzie mówimy o wierze. Wiara to coś irracjonalnego, ale także intymnego. To sprawa prywatna każdego i nie powinno się oceniać ludzi tylko po tym w co i w jaki sposób wierzą. Natomiast nie rozumiem nieuzasadnionego poczucia wyższości przedstawicieli "nowych" religii wobec starych religii nazywanych teraz mitologiami oraz lekceważącego stosunku niektórych konserwatystów do komiksów i science-fiction.
Jeżeli ktoś wierzy, że brodaty pan na chmurce kontroluje wszystko, nie powinien raczej krytykować kogoś kto czyta obrazkowe historie o facecie przebranym za nietoperza.
Ale to tylko moje zdanie.

 
https://cdn-assets.answersingenesis.org/img/articles/2015/07/proof-that-god-spiderman-exist.jpg


wtorek, 13 stycznia 2015

Kredo zabójcy


W każdej części cyklu "Assassin's Creed" w trakcie początkowego ładowania gry wyświetla się ta sama wiadomość: "Ta gra została stworzona przez wielokulturowy zespół wielu wierzeń i wyznań". Można by pomyśleć, że to jakiś niepotrzebny manifest gdyby nie to, że w grze dotykamy wielokrotnie tematów, które niektórzy uznaliby za bluźnierstwa i znajdujemy się w sytuacjach, które głęboko wierzącym mogą odebrać spokojny sen na wiele nocy (bardzo miło na przykład wspominam walkę na pięści z papieżem).
W pierwszej części poznajemy głównego bohatera serii- Desmonda Milesa, który zostaje uprowadzony przez potężną korporację Abstergo. Desmond na początku nie rozumie dlaczego on, prosty barman z Nowego Jorku ma jakiekolwiek znaczenie dla gigantycznej międzynarodowej firmy. Okazuje się, że Abstergo opracowało sposób na wirtualne odgrywanie pamięci genetycznej, czyli umożliwia wcielanie się w przodków i przeżywanie ich wspomnień. To właśnie we wspomnieniach przodków Desmonda ukryta jest tajemnica ukrycia tajemniczego artefaktu, który jest celem konsorcjum. Po uzgodnieniu warunków Desmond ma pomóc naukowcom z tej organizacji w odnalezieniu obiektu. Okazuje się, że przodkowie barmana to Asasyni- zakon świetnie wyszkolonych, skutecznych skrytobójców, którzy przez pokolenia walczyli z inną okrytą tajemnicą organizacją - templariuszami. Asasyni walczą o wolność jednostki z każdym kto podnosi rękę na tę elementarną potrzebę ludzką. Z każdym bez względu na narodowość lub przekonania religijne. Templariusze z kolei chcą złożenia swobody człowieka na ołtarzu bezpieczeństwa i pokoju, zorganizowanego pod dyktando garstki oświeconych nielicznych, którzy manipulują nieświadomymi masami.
Tytułowe kredo zakonu to: "Nic nie jest prawdą, wszystko jest dozwolone". Ta pozornie nihilistyczna sentencja mówi członkom zakonu, żeby nie poddawali się ideologiom i zawsze walczyli o wolność.
Do tej pory grałem w pięć części cyklu i mimo tego, że zauważam niedociągnięcia i braki to ogólnie śmiało powiedzieć mogę że jestem w tym świecie bezkrytycznie zakochany. Kilka argumentów przemawia za tym, że nie wyobrażam sobie, że kiedyś powiem sobie: "Kolejna część? Nie, dziękuję. Mam dość."


To co uderzyło mnie już w pierwszej części, którą traktuję jedynie jako prolog całej sagi, prezentację założeń twórców, tak na próbę, to niesamowity efekt żyjącego miasta z oddaniem realiów epoki o której opowiada gra. Bohaterami drugoplanowymi, ale zwracającymi na siebie uwagę są właśnie miasta.
Pierwszy widok Damaszku ze szczytu jednego z najwyższych budynków jest niezapomnianym, zapierającym dech w piersiach doznaniem. Można naprawdę na chwilę zapomnieć o misji i zwiedzać. I jest co. Charakterystyczne, prawdziwe zabytki i miejsca dostosowane do epoki, w której znajduje się bohater robią wrażenie i zapadają w pamięć. Wielokrotnie potem byłem w stanie na podstawie zdjęć w prasie lub oglądając film w telewizji określić jakie miasto widzę, bo tam byłem. Nie naprawdę i nie ja, to mój bohater i tylko w grze, ale niemniej jednak taka wirtualna wycieczka do cyfrowego skansenu to świetny pomysł. Wszystkie ważne miejsca są również w grach dokładanie opisane z całym tłem historycznym - całkiem dużo czytania jak na przygodowe gry akcji, jak można by cykl powierzchownie zaszufladkować. Ale miasta to nie tylko efektowne architektonicznie tło, nie są wyludnionymi scenami walk podczas których siejemy wśród przeciwników śmierć na pustych ulicach. Miasta tętnią życiem codziennym charakterystycznym dla poszczególnych dzielnic- setki przechodniów podążają gdzieś zajęci swoimi sprawami, kupcy głośno zachwalają towar, żebracy lamentują nad swoim losem, a strażnicy szorstko prewencyjnie upominają nieznajomych. Jesteśmy świadkami życia historycznych metropolii, które w tym kształcie dzisiaj już nie istnieją. Oprócz architektury poznajemy również obyczajowość i mentalność ludzi z którymi wchodzimy w interakcję.

Przechodnie na widok niekonwencjonalnego zachowania naszej postaci przystają i krzyczą coś

W pierwszej części chodziłem po ulicach średniowiecznego wspomnianego już Damaszku, ale też Jerozolimy i Acre. Kolejna część pokazała mi wspaniale oddane perły renesansu- Florencję i Wenecję. Potem Rzym i Konstantynopol, który zrobił na mnie największe chyba wrażenie. Ostatnia gra z cyklu, w którą grałem dzieje się w Ameryce w trakcie wojny o niepodległość, więc siłą rzeczy miasta nie są oszałamiające, bo w końcu kamienice przypominające zabudowę starówek z naszych miast niczym wyjątkowym nie są, ale również trzeba oddać developerom, że dołożyli wszelkich starań żeby Boston i Nowy Jork posiadały swój niepowtarzalny klimat. 

Wspinaczka po Collosseum w "Assassin's Crees: Brotherhood"

Franchise "Assassin's Creed" ma wszystko co lubię w grach i innych formach rozrywki z fabułą. Jest wartka akcja, podczas walki krew się leje strumieniami, a nasz zwinny bohater dokonuje niewiarygodnych wyczynów. Jest tajemnica, którą staramy się rozwikłać. Jest ogólnoświatowy spisek tajnych stowarzyszeń z wielowiekową tradycją. Jest globalne zagrożenie, któremu staramy się zapobiec. Jest również miejsce i czas na zastanowienie się nad takimi zagadnieniami jak miejsce człowieka na Ziemi, jego pochodzenie i przeznaczenie. Dzięki naszym odkryciom i bieżącym wydarzeniom możemy również uzyskać nowe spojrzenie na kwestię religii i jej miejsce w naszej cywilizacji. Cały czas walczymy z tymi, którzy chcą ograniczyć wolność ogółu dla jego dobra, co też nie jest nowym konceptem, ale zawsze prowokującym do dyskusji filozoficznych na ten temat.
Ten cykl świetnie łączy i miesza prawdziwe wydarzenia, miejsca i postacie (m.in. n.p.: Niccolo Machiavelli i Leonardo da Vinci) z wątkami wymyślonymi, fantastycznymi. Asasyni istnieli naprawdę i w swoim czasie solidnie namieszali w regionie, w którym działali zabijając za pomocą zatrutych sztyletów znaczące jednostki z obu światów, zarówno chrześcijańskiego jak i muzułmańskiego. To interaktywna wersja historycznych powieści z elementami science-fiction. Mimo, że fabuła gry jest liniowa, co oznacza odgrywanie jasno z góry ustalonych wydarzeń od początku do końca, to nie przeszkadza to zbytnio, bo najczęściej jest ciekawie. Zdarzają się zaskakujące zwroty akcji, zdrady i zmiany frontów. Wiele z postaci drugoplanowych wywołuje sympatię i zapada w pamięć, więc bez wątpienia są czymś więcej niż tylko tłem do efektownego gromienia nieprzyjaciół. 
A nasze Awatary? Nasi przodkowie, asasyni? Do tej pory grałem trzema: średniowieczny Altair Ibn La'Ahad, renesansowy Ezio Auditore da Firenze i pół-Indianin Connor z czasów amerykańskiej rewolucji niepodległościowej. 
Altair jak każdy dobry bohater opowieści przechodzi przemianę, kiedy go poznajemy jest wprawdzie doświadczonym asasynem, ale z powodu swojej arogancji i zbytniej pewności siebie ponosi porażkę i zostaje zdegradowany do niższego poziomu w zakonie. To świetny pretekst fabularny, który stawia gracza w sytuacji jego postaci, obaj zmuszeni są do rozpoczęcia od nowa. W miarę jak postępuje nasza misja Altair nabiera coraz więcej pokory i mądrości. Poważny, wręcz ponury i skoncentrowany na zadaniu Altair jest pierwszym asasynem, którego poznajemy i wydaje się nam, że tak musi wyglądać skrytobójca. I wtedy na scenę wkracza Ezio, czarujący włoski lowelas z pięknej Florencji. Losy Ezio śledzimy od czasów kiedy jest młodym awanturnikiem, bijącym się na ulicach swojego pięknego miasta z rówieśnikami nastolatkiem, synem zamożnego kupca oraz nieustraszonym zdobywcą serc niewieścich (umiał się nocą wspiąć na każdy balkon!). Potem, jako dojrzały już mężczyzna organizuje od podstaw zakon asasynów, podnosi go z ruin i kieruje zabójcami i szpiegami w całej Europie, zostaje pierwszym od wielu lat mistrzem zakonu. W "Assassin's Creed: Revelations" Ezio to już starszy pan, mocno doświadczony przez życie które prowadzi, ale cały czas zmotywowany w walce z przeciwnikiem, poszukiwaniu prawdy i rozwikłaniu zagadki. Młody, rdzenny Amerykanin Connor z "Assassin's Creed III" szuka zemsty na zabójcach swojej matki. Jest wprawdzie wojownikiem o gorącej plemiennej krwi, ale dzięki edukacji potrafi też być dobrym strategiem i człowiekiem interesu. To postać, która jest trochę personifikacją Ameryki i pod tym względem sprawdza się w 100%.
Jak można się domyślić moim ulubieńcem jest Ezio Auditore. Być może dlatego, że występuje on w aż trzech grach i zdążyłem się do niego przywiązać, ale przede wszystkim dlatego, że jest on bardzo ludzką postacią. Ma w sobie wiele uroku i ciepła (panie w jego otoczeniu nierzadko to zauważają), jest tak sympatyczny, że momentami sprzeczne z tym wizerunkiem mogą się nam wydawać krwawe sceny walki.

Starszy pan Auditore

Powyższe to kadr ze zwiastuna "Assassin's Creed: Revelations", który jest bezapelacyjnie jednym z najlepszych trailerów do gier do tej pory. Proszę bardzo, oto link: https://www.youtube.com/watch?v=8-Ixo7QXw_E. Muzyka w trailerze to klimatyczny Woodkid "Iron" (polecam).

Okej. Gra wygląda pięknie. Dobra. Można się czegoś dowiedzieć o historii i filozofii. W porządku. Postacie są dobrze napisane i gracz przywiązuje się do nich. Super. Fabuła wciąga, ma niespodziewane zwroty i sprawia, że musimy dowiedzieć się jak to się kończy. Wspaniale. Ale to przecież gry! A więc jak się w to gra?

Bardzo, ale to bardzo dobrze. Nie jestem wysokiej klasy graczem, na pewno jest wielu lepszych ode mnie, ale satysfakcja z dobrze wykonanego zadania czyli z umiejętnie wyeliminowanego przeciwnika i wyprowadzonego w pole pościgu to coś co sprawia, że czuję się jak mistrz. System walki powoduje, że większość graczy po krótkim treningu będzie obsypywała strażników gradem śmiercionośnych ciosów. Charakterystycznym motywem serii jest sprawne wspinanie się po budynkach, wieżach, murach, drzewach i skałach. Płynne ruchy kierowanej przez nasz postaci są hipnotyzujące, a widok miasta ze szczytów meczetów i katedr wspaniałą nagrodą. Ciekawym zagadnieniem wszystkich gier z tego cyklu jest ich "growość". Assassin's Creed to jedna z niewielu gier, która nie udaje, że nie jest grą. Dlaczego? Bo to co widzimy jest wytworem Animusa, maszyny wizualizującej wspomnienia przodków osoby do niej podłączonej, więc cały HUD, czyli wszystkie oznaczenia i dane widoczne dla gracza są interfacem Animusa, a nie gry Assasin's Creed. Kiedy nieumiejętnie wyprowadzimy blok i nasz bohater otrzyma cios, który zada mu obrażenia to nie traci on "zdrowia" tylko "synchronizację" ze wspomnieniami przodka, bo przodek przecież taki cienki nie był. Podobnie za dobrze wykonaną misję otrzymujemy synchronizację, co otwiera nam kolejne wspomnienia. Niektóre strefy miasta są zamknięte, ponieważ te wspomnienia nie zostały jeszcze odblokowane, to znaczy że przodek jeszcze tam nie był. Ta logika to ciekawe spojrzenie na wirtualność grania.
Z każdą kolejną częścią, twórcy cyklu firma Ubisoft stara się wprowadzić coś nowego i nie ogranicza się do nowego stroju czy też rodzaju broni. Porównując do najnowszych części, ma się wrażenie, że przygody Altaira mogłyby być wydane na przeciętny smartfon. W części drugiej dodano ekonomię, w Brotherhood rozwinięto ją i dodano zarządzanie podległymi Ezio asasynami, w Revelations dodano projektowanie ładunków wybuchowych tworzonych wedle uznania z wieloma możliwymi kombinacjami. W części trzeciej warstwę ekonomiczną rozbudowano jeszcze bardziej, ale dodano jeszcze rzemieślnictwo, polowanie i totalny hit- bitwy morskie. Walka morska stała się tak popularna i została tak dobrze odebrana przez graczy, że Ubisoft czwartą część cyklu opatrzył podtytułem "Black Flag", a głównym bohaterem uczynił kapitana statku pirackiego.
Gry z cyklu Assassin's Creed  to tytuły, które są odpowiedzialne za mój deficyt snu w pewnych okresach. Nie mogłem się oderwać od tych miast, od misji, od tajemnic, od zagadek.
Jedyne co sprawia, że mam żal do Ubisoftu, to to że nie zrobiono chociaż jakiegoś krótkiego DLC dziejącego się w Polsce podczas Insurekcji Kościuszkowskiej. Po pierwsze, kolory zakonu to biel symbolizująca niewinność i czerwień symbolizująca krew, po drugie symbolem asasynów jest orzeł, a po trzecie asasyni zawsze mimo przeważających sił wroga walczą o wolność przeciwko mocarstwowym, autorytarnym państwom, które niewolą innych. PASUJE?
Dlaczego akurat Insurekcja Kościuszkowska? Ponieważ dzieje się dokładnie w tych czasach co trzecia część cyklu, przypominam- Kościuszko walczył o niepodległość Stanów Zjednoczonych, a poza tym strój Tadeusza, w którym tradycyjnie jest przedstawiany- biały płaszcz przewiązany czerwoną szarfą przypomina do złudzenia ubiór zakonu minus charakterystyczny kaptur.
A może kiedyś:



niedziela, 11 stycznia 2015

Game on!

Chyba wszyscy, którzy mnie znają wiedzą, że największym moim hobby jest gaming. Dlaczego "gaming", a nie granie w gry komputerowe? Po pierwsze dlatego, że lepiej brzmi, a po drugie bo nie sugeruje platformy, za pomocą której się gra. Dlaczego gram w gry? Oczywiście przede wszystkim dlatego, że to świetna zabawa, rozrywka i sposób spędzania wolnego czasu. Poza tym gry dostarczają wielu przeżyć, doświadczeń i emocji, których nie mogą nam dać inne formy sztuki (chyba już tylko dla nielicznych nazwanie gier wideo formą sztuki jest kontrowersyjne). A osiągają to przede wszystkim przez czynne uczestnictwo odbiorcy w wydarzeniach. Kiedy gramy nie jesteśmy biernymi obserwatorami, co powoduje, że siłą rzeczy w mniejszym lub większym stopniu identyfikujemy się z bohaterem. W niektórych grach kreować można również wygląd i płeć naszego bohatera, co dodatkowo zwiększa nasz wpływ na wydarzenia. Oprócz tego ta cyfrowa forma rozrywki daje coś na co inne nie mogą sobie pozwolić- "replayability", czyli "regrywalność". Przy ponownym kontakcie z tym samym tytułem nasze doświadczenie może się znacząco różnić od pierwotnego.
Niektóre z gier stwarzają możliwość podejmowania wyborów, które mają decydujący wpływ na fabułę, postępowanie NPC (Non-player Character- postacie, które nie są grywalne) czyli to jak odbiera nas świat gry.
Czyli imersja, identyfikacja i interakcja. Oprócz tego gry to zawsze wyzwanie- większość gier ma pierwiastek zręcznościowy lub zagadkowy, czyli stawiają przed odbiorcą pewne wymagania (manualne bądź stanowiące wyzwanie intelektualne), którym gracz musi sprostać, aby przejść dalej.
Brytyjski komik Dara O'Brian zauważył w jednym ze swoich stand-up'owych monologów (https://www.youtube.com/watch?v=0WOAte_M7yw), że to jedyna forma sztuki, która zamyka się przed tobą, jeżeli nie "ogarniasz". Jeżeli nie jesteś wystarczająco szybki lub przebiegły, nie dowiesz się jak kończy się historia bohatera, którego czynami kierujesz.
Pełen wachlarz gatunków rodzajów gier, które mogą rozgrywać się w ograniczonych tylko wyobraźnią twórców światach i czasach powoduje, że każdy może znaleźć coś dla siebie. Od strategii czasu rzeczywistego, gdzie kierujemy całymi armiami i państwami, a które mogą odgrywać się w czasach historycznych lub w futurystycznym świecie science-fiction lub fantasy, do gier przygodowych, gdzie koncentrujemy się na przeżyciach pojedynczych bohaterów. Od małych niezależnych zagadkowych gier logicznych do wysokobudżetowych tytułów obfitujących w zapierające dech w piersiach sekwencje akcji.
Można znaleźć świetne historie i bohaterów, którzy zostają z nami na zawsze, albo zdecydować się na lekką sandbox'ową pozycję, która dostarczy nam niczym nie skrępowanej rozrywki. Tak jak w każdej grze- wybór należy do gracza.
W ostatnich latach przemysł gier komputerowych stał się mniej niszowy i zaczął konkurować z mainstream'owymi dziedzinami rozrywki. W tej chwili na produkcję głośnych, znanych tytułów wydaje się tyle samo co na hollywoodzkie filmy pełnometrażowe. Aktorzy znani z produkcji live-action udzielają bohaterom gier swoich głosów, a czasami nawet wizerunków. Autorzy scenariuszy do filmów kinowych coraz częściej zatrudniani są przez developerów gier video. To już od dawna nie jest rozrywka dla dzieci i garstki starszych dziwaków mieszkających z rodzicami dłużej niż większość.
Następna kwestia, która sprawia że gry w moich oczach są wyjątkowym medium, tworem rozrywkowym czy też formą sztuki to ich międzynarodowość, ich egalitarność geograficzna. Wielkim dla mnie zaskoczeniem było, kiedy dowiedziałem się, że najbardziej ciekawa gra o włoskiej zorganizowanej przestępczości w Ameryce- "Mafia" to gra produkcji czeskiej! Wystarczyło zatrudnić amerykańską obsadę aktorską i tylko po liście płac można domyślić się w jakim kraju gra była tworzona. Na światowym rynku od jakiegoś czasu swoją obecność mocno zaznaczają polskie produkcje, które nie dość, że niczym nie ustępują amerykańskim konkurentom, to nawet potrafią stać się innowacyjnym wydarzeniem podnoszącym poziom na wiele lat.

Oczywiście jak każdy gracz mam swoje ulubione gatunki, tytuły i tematy gier.
Postaram się w przyszłości przedstawić kilka tytułów/cykli, które uważam za wyjątkowe.

czwartek, 8 stycznia 2015

Proszę Państwa, oto miś- nieznani szerokiej publiczności bohaterowie część I

Nie będę ukrywał, piszę ten post dlatego, że czuję misję. Czuję imperatyw informowania tych, którzy jeszcze takiej wiedzy nie mają, że świat Marvela jest bogaty, wielowymiarowy i zaludniony przez wiele postaci, które warto poznać, bo ich losy mogą dostarczyć wielu emocji, wzruszeń i momentów refleksji.
Postanowiłem rozpocząć cykl o mniej znanych postaciach z tego uniwersum. Akurat w kilku przypadkach zbiega się to z nadchodzącymi pełnometrażowymi ekranizacjami, więc często będzie to taki minimalny "brief" przed przyszłymi atrakcjami kinowymi.

Na pierwszy ogień- ant-man

W komiksie Hank Pym to drugi najmądrzejszy (po Reedzie Richardsie z Fantastycznej Czwórki) człowiek na planecie Ziemia. Henry ("Hank" to "skrót" od "Henry") jest znanym na całym świecie specjalistą od fizyki kwantowej i cybernetyki. To właśnie on w poszukiwaniu prawdziwej sztucznej inteligencji stworzył Ultrona, potężną istotę cybernetyczną, później jednego z największych wrogów Avengers, których jest członkiem- założycielem. Pym odkrył również cząsteczki subatomowe, które nazwał swoim nazwiskiem. Dzięki manipulacji cząsteczkami Pyma,  udało mu się osiągnąć kontrolę nad swoimi rozmiarami. Mógł pomniejszać się do prawie mikroskopijnych rozmiarów, a dzięki emiterom fal niskich częstotliwości nauczył się kontrolować ruch mrówek. Stąd przydomek Ant-Man. Oprócz pragnienia wiedzy Hank odczuwał wielką żądzę przygód. Postanowił wykorzystywać swoje osiągnięcia, aby walczyć ze złoczyńcami i pomagać ludziom. Cały czas towarzyszyła mu jego urocza dziewczyna Janet van Dyne, która znana jest pod swoim superbohaterskim pseudonimem The Wasp (osa).

Jedna z ostatnich stylizacji Janet van Dyne

Janet bardzo interesowała się modą i bardzo często zmieniała stroje, bo przecież nie można mieć dwóch torebek, dwóch par butów. Trzeba dostosowywać stylizacje do aury, do nastroju itp itd. Ten seksistowski wywód ma służyć mi za mało płynny powrót do Hanka, który może rzadziej niż Janet zmieniał stroje, ale za to bije ją na głowę, jeżeli chodzi o częstotliwość zmiany tożsamości superbohaterskiej. Dzięki kolejnym naukowym przełomom, otworzyły się przed nim nowe możliwości- cząsteczki Pyma mogły równie skutecznie powiększać zmieniając człowieka w olbrzymiego, silnego i odpornego przeciwnika. Hank Pym, kiedy zakładał stroje znany był jako Ant-Man (srebrny hełm do komunikacji z mrówkami), Goliath (niebiesko-żółty), Giant-Man (czerwono-niebieski), Yellowjacket (czarno-żółty, mój ulubiony), a nawet jako Wasp (na ilustracji to ten strój w którym jest Hank) na cześć swojej zmarłej żony (MEGA SPOJLER!!!).
Więc bez dwóch zdań mamy tu do czynienia z kimś kto jest osobą poszukującą. Nowych odkryć naukowych, które pozwolą naginać znane nam uprzednio prawa fizyki albo własnej tożsamości i miejsca w świecie. Pym jest typowym naukowcem-geniuszem, trochę niedostosowany, najchętniej cały czas siedziałby w laboratorium grzebiąc przy kolejnym wynalazku wychodząc z niego tylko po to, żeby przetestować jego właściwości podczas kolejnej heroicznej przygody. Hank nie jest człowiekiem o łatwym charakterze. Często popada w konflikty z innymi bohaterami i nie ma najlepszego PR. Małżeństwo z Janet van Dyne to cykl wzlotów i bolesnych upadków. Jeden z tych niskich momentów stał się klasycznym motywem Marvela, który wpisuje się w ich społecznie zaangażowane w tworzeniu historii. Podczas jednej z kłótni z Janet Hank stracił nad sobą panowanie i użył przemocy. Zostało to mocno napiętnowane w świecie superbohaterów i było dużym wydarzeniem w naszym, prawdziwym. To był naprawdę szok- jeden z ważniejszych herosów Marvela bije żonę! Świetny motyw fabularny i dobry pretekst o rozmowie o tak ważnej sprawie jak przemoc domowa.
Podsumowując, Hank Pym- geniusz, bohater, Avenger, śmiałek, porywczy trudny partner, w ekranizacji w Hanka wciela się Michael Douglas. Co? Przecież on jest archeologicznie stary!
No wlaśnie. Ktoś w Marvel Studios postanowił pójść zupełnie inną drogą i Ant-Manem nie będzie Hank. Jemu pozostawiono funkcję genialnego naukowca. Srebrny hełm wylądował na głowie Scotta Langa, w którego wcielił się Paul Rudd, aktor znany przede wszystkim z filmów komediowych. Dlaczego?
Bo to ma sens! Komiksowy Scott Lang to uzdolniony spec od elektroniki, który został zmuszony przez jakiś czas do polepszania swojej opłakanej sytuacji finansowej zmieniając stan posiadania co zamożniejszych bliźnich. Trafił do więzienia, gdzie doszkalał się w swoim fachu (nie włamywacza tylko elektronika), co zaowocowało po wyjściu na wolność, kiedy zatrudnił się w Stark Industries, korporacji Tony'ego. Poznał Hanka i dowiedział się że ma córkę Cassie (Cassie Lang- Stature z Young Avengers) , która niestety cierpi z powodu wady serca. Scott znowu wkracza na ścieżkę bezprawia i kradnie Hankowi sprzęt, za pomocą którego chce uratować swoją chorą córeczkę. Udało mu się w trakcie dokonać kilku bohaterskich czynów i kiedy osiągnął swój cel, postanowił strój zwrócić prawowitemu właścicielowi. Ostatecznie Lang dostał błogosławieństwo od Pyma i został bohaterem znanym jako Ant-Man. Scott to druga, a  nawet trzecia liga Marvela, ale zapada w pamięć po jednym pojawieniu się. Jest złośliwy, inteligentny i dowcipny, co niekoniecznie podoba się osobom w jego otoczeniu, ale na pewno sprawia, że lektura komiksu jest przyjemniejsza. Scott Lang nie jest kryształowym bohaterem- ma na koncie wiele potknięć, ale nie ujmuje mu to uroku, wręcz odwrotnie czyni go bardziej ludzkim i ułatwia identyfikację z bohaterem. Paul Rudd przyzwyczaił mnie do grania właśnie takich postaci, więc ta decyzja obsadowa jest dla mnie w 100% trafiona. W filmie możemy zobaczyć jeszcze Evangeline Lilly (piegowata Kate z serialu Lost i ruda elfka z dwóch ostatnich Hobbitów), więc po raz kolejny Marvel Studios zatrudnia pierwszą ligę hollywoodzką to filmowania swoich komiksów. Twórcy mówią prasie, że ich zamierzeniem jest nakręcenie supebohaterskiego "heist movie" (filmu o skoku- jak "Ocean's Eleven"), co ma sens biorąc pod uwagę komiksowe doświadczenie Scotta w tej materii. Nie mogę się doczekać mimo, że już od jakiegoś roku krążą niepokojące plotki o tym, że film mógł ucierpieć na konfliktach studia z reżyserem. Nie uprzedzam się. Czekam. Premiera 17 lipca 2015.


Link do trailera na YouTube:
https://www.youtube.com/watch?v=xInh3VhAWs8

niedziela, 28 grudnia 2014

NIEZWYCIĘŻONY- prośba o ekranizację



Jeżeli chodzi o książki, bardzo sugeruję się autorem. Jeżeli podoba mi się jedna powieść jakiegoś autora, czytam wszystko jego autorstwa co wpadnie mi w ręce, aż do znudzenia. Tak było w przypadku Vonneguta i Lema. Z wielkim rozczarowaniem zdałem sobie sprawę, że większość populacji kojarzy Lema z humorystycznymi, lekkimi "Bajkami robotów", które wprawdzie były lekturą w szkole, ale nie są absolutnie reprezentatywne dla reszty jego twórczości. Takie rzeczy jak "Fiasko", "Katar", "Solaris" i właśnie "Niezwyciężony" umykają gdzieś i w rezultacie czymś niezrozumiałym może się niektórym wydawać nazywanie Stanisława Lema największym polskim autorem science-fiction.
To co Lem wnosi do swoich opowieści to po pierwsze wiedza. Wiedza o świecie i fascynacja nim. "Science" w nazwie gatunku to nie tylko słowo w jego przypadku. Jego pseudonauka była wyjątkowo wiarygodna i wizjonerska mimo, że nieco skażona ograniczeniami swoich czasów.  Lem był z wykształcenia lekarzem, czyli również człowiekiem nauki, a w swojej twórczości łączył wiedzę i pytania o naturę człowieka oraz wiele innych zagadnień etycznych i moralnych. Do jego warsztatu jako rzemieślnika słowa można mieć czasami zastrzeżenia, ale nawet najlepsi mają słabsze momenty. Jego historie i postacie zawsze zmuszały mnie do zastanowienia się nad światem wokół mnie, a to chyba główny cel każdego twórcy- zostać w głowie odbiorcy na długo po zakończeniu lektury czy ogólnie odbioru dzieła.
Kiedy czytam książki najczęściej wyobrażam sobie jednocześnie ekranizację. To silniejsze ode mnie. Nie inaczej było w przypadku "Niezwyciężonego" Stanisława Lema. W mojej ocenie to chyba najbardziej filmowa, spektakularna historia polskiego autora. Zapożyczenia z niej znalazłem ostatnio w rosyjskim horrorze kręconym niedawno, na który natrafiłem zupełnie przypadkowo na telewizyjnym kanale "Wojna i Pokój". Było to wyraźne odniesienie, ale w filmie chodziło o coś zupełnie innego więc trochę sobie zgrzytnąłem zębami z żalu, że nasi wschodni potężni sąsiedzi mogą sobie na to pozwolić, a my nie możemy sfilmować dzieła jednego z najbardziej znanych na świecie polskich autorów SF. Nie ma u nas science-fiction w kinie i w telewizji. Dlaczego? Może dlatego, że Polacy są do bólu przyziemni i jak zobaczą coś niesamowitego na ekranie to mówią prychając pogardliwie: "Bajka!"
Czy naprawę szara trudna polska codzienność nałożyła nam na potylice takie ciężkie pustaki, że nie możemy oderwać wzroku od ziemi? Przecież chodzimy do kina na hollywoodzkie filmy tego gatunku. Przecież oglądamy amerykańskie seriale w internecie i telewizji. Dlaczego? Bo mamy za sobą kilka nieudanych prób horrorowych i fantasy, a producenci muszą mieć zysk, więc dla publiczności robi się komedie i komedie romantyczne, a dla nagród i uznania filmy o holokauście, wojnie i post-wojennej martyrologii. Czasy kiedy to efekty specjalne niskiej jakości były powodem kiepskiego ostatecznego rezultatu to raczej przeszłość. Najmocniejszym dowodem na to jest międzynarodowy sukces Platige Image- firmy znanej przede wszystkim z nominowanego do Oskara filmu krótkometrażowego Tomasza Bagińskiego "Katedra". Oprócz produkcji filmów w pełni animowanych komputerowo Platige Image ma na koncie przygotowywanie efektów specjalnych do pełnometrażowych filmów live-action (z żywymi aktorami)- na przykład do kontrowersyjnego obrazu Larsa von Triera "Antychryst". Wysokiej klasy specjalistów od efektów komputerowych mamy. Kiedyś poznałem specjalistkę od charakteryzacji specjalnej (obrażenia różnego rodzaju i inne dziwne efekty), która była nieco rozgoryczona, ponieważ nie miała okazji do używania swoich wyuczonych umiejętności z powodu braku popytu na nie. Zarabiała wtedy pracując przy kręceniu reklam, gdzie jak się można domyślić mało jest okazji do kreowania nietypowych obrażeń i fantastycznych charakteryzacji.
Wszystko jest- efekty praktyczne, komputerowe, świetni operatorzy. Brakuje tylko odwagi producentów. Może w przypadku ekranizacji uznanego międzynarodowo autora ktoś wykaże się śmiałością? Bardzo bym sobie tego życzył.
A sama historia? Sam początek to trochę klisza SF. Widzieliśmy to już w kilku filmach. Tytułowy "Niezwyciężony" to statek kosmiczny, który ląduje na słabo zbadanej planecie "Regis-III".
Jest to misja ratunkowa. Wcześniejszy statek ("Kondor") zaginął bez wieści. Podczas ostatniego połączenia głosowego słychać było tylko jakieś niezrozumiałe wycia i zakłócenia.
Znajdują opuszczony statek. Członkowie załogi umarli z głodu. Niektórzy byli całkiem nadzy. Na mydle znaleziono odciski ludzkich zębów. Na stole z mapami znaleziono ludzkie odchody.
WIĘCEJ FABUŁY NIE ZDRADZĘ.
Bohaterowie:
Rohan- nieco zuchwały młody oficer
Horpach- starszy doświadczony astrogator (astro nawigator)
Załoga- Naukowcy i technicy ( w sumie 83 osoby)
Niezwyciężony- krążownik drugiej klasy, największa jednostka, która dysponowała baza w konstelacji Liry.

Jeżeli chodzi o interakcje między postaciami, to jak można się spodziewać to trochę opowieść o starciu dwóch pokoleń z sytuacją skomplikowaną przez służbową zależność. Moim zdaniem wyraźnie brakuje postaci kobiecej, która mogłaby wiele wnieść do historii. Nie zrozumcie mnie źle, nie chodzi mi o wątki romantyczne, tylko o silną niezależną postać kobiecą, będącą ważnym znaczącym członkiem dobrze funkcjonującej załogi Niezwyciężonego.
Wielokrotnie w rozmowach z przyjaciółmi mówiłem, że chciałbym zobaczyć wysokobudżetową polską ekranizację "Niezwyciężonego". Teraz to napisałem.
Jeżeli wśród osób czytających tego bloga jest ktoś, kto zna się na animacji komputerowej, niech proszę przeczyta "Niezwyciężonego".
A rezultaty proszę przesłać w komentarzach.

wtorek, 23 grudnia 2014

Polski tytuł zawsze lepszy


O hacku Sony pisałem już wcześniej przy okazji Spider-mana. Okazuje się, że to jednak sprawa zataczająca szersze kręgi i chyba bez precedensów. 
Seth Rogen, komik znany z takich filmów jak "40-letni prawiczek", "Wpadka" i wielu innych oraz James Franco znany również z dramatycznych ról zagrali razem w filmie pod tytułem "The Interview".
Polscy tłumacze jak zwykle poczuli, że muszą zarobić na pensje i wykazali się tłumacząc tytuł na "Wywiad ze Słońcem Narodu".
Tytułowy wywiad ma być pierwszym wywiadem udzielonym amerykańskim dziennikarzom telewizyjnym (W tych rolach Rogen i Franco) przez północnokoreańskiego dyktatora Kim Dzong Una. Z tej okazji chce skorzystać CIA i za pośrednictwem agentki granej przez Lizzy Kaplan (Zapamiętałem ją przede wszystkim z ciekawego serialu "Masters of Sex". Zapamiętałem i nie mogę zapomnieć) namawia panów z telewizji do przeprowadzenia zamachu na tyrana.
Z opisów, które można znaleźć w recenzjach i wywiadach oraz  mniej więcej wiemy czego można się spodziewać- satyry na reżim, humoru radośnie stepującego na granicy dobrego smaku i absurdalnych wydarzeń. Kolejna komedia. Albo śmieszna albo nie. Nikt chyba nie spodziewał się takiego rozwoju wydarzeń- Hakerzy, którzy jak później udowodniono pochodzą z Korei Północnej zagrozili, że jeżeli dystrybutor i sieci kinowe nie zaprzestaną rozpowszechniania filmu dopuszczą się kolejnych niszczycielskich ataków na infrastruktury informatyczne tych firm. Ok, to w dalszym ciągu nic wyjątkowego.  Takie pogróżki to nic nowego, ale chyba pierwszy raz zobaczyliśmy taką reakcję na nie. Trzy największe sieci multipleksów wycofały "Wywiad" ze swojego repertuaru, co przestraszyło Sony jeszcze bardziej. 
W internecie oczywiście posypały się na japońską firmę gromy, a miano "tchórze" to chyba jedno z łagodniejszych jakimi użytkownicy określali producenta Playstation. Prezydent Obama wyraził opinię że Sony "popełniło błąd" uginając się pod presją. Paulo Coehlo zaoferował przez ograniczony czas 100 tys. dolarów za prawa do filmu. George Clooney mówi o tchórzostwie Hollywood, a Anonymous oferuje że wypuści film za darmo do sieci w imię wolności. Lepszej akcji promocyjnej do filmu z żartami dotyczącymi wydalania i organów płciowych nie można sobie wyobrazić.
Dwa aspekty tego wydarzenia medialnego zastanawiają mnie bardzo.
Pierwsze to dlaczego Korea Północna zareagowała tak mocno? Ci "hakerzy", którzy zapewne są cyfrowymi siepaczami reżimu Kima na pewno nie zajęli się sprawą z osobistego zaangażowania tylko dostali zlecenie.
To dowód na to że w tym mitycznym hermetycznym kraju nikt nie wie jeszcze jak w nowej rzeczywistości medialnej działa proces promocji. Teraz wszyscy chcą zobaczyć ten film! Poza tym chyba najważniejsze jest żeby tego filmu nie zobaczyli obywatele Korei Północnej, a z tym chyba nie będzie problemu. Cały świat już wcześniej śmiał się głośno z Kima i nie było to dla niego powodem żeby wszczynać małą cyberwojenkę. Dlaczego teraz? Może wcześniej nie było tej (jak to sobie wyobrażam) zaciemnionej hali z szeregami skośnookimi zmęczonymi, jednakowymi twarzami oświetlonymi monitorami komputerów?
Drugi aspekt tej sprawy to Sony. Jedna z najbardziej zaawansowanych technologicznie firm na świecie, a tak przynajmniej mówią fanboje konsoli PS, których obelg pod adresem mojego sprzętu do grania muszę czasami wysłuchiwać. Nie dość, że stali się ofiarą ataku hakerów, którzy wykradli im informacje to jeszcze wyraźnie boją się następnych. To trochę techno-kompromitacja. Nie chcę, broń techno-boże, wypominać nikomu jakichś starych spraw, ale pod koniec poprzedniej generacji konsol wielu użytkowników PS4 straciło trochę grosza, ponieważ serwery Sony przechowujące dane kart kredytowych posiadaczy kont Playstation nie miały wystarczających zabezpieczeń. Więc to nie jest pierwszy raz jak Sony daje się podejść. Ta marka musi trochę popracować nad bezpieczeństwem danych. Do tego czasu zostaję przy Xbox.

Wracając do filmu i awantury z nim związanej- to chyba pierwszy raz jak powstrzymano dystrybucję filmu (komedii!) pogróżkami. To niesamowite. Komuś żarty o obszarach poniżej pasa wydały się wystarczająco groźne żeby posunąć się do zorganizowania takiej akcji. To fascynujące, ale też niepokojące. Mam nadzieję, że to już się nie powtórzy więcej, a decydenci w Hollywood odnajdą odwagę, której w tym przypadku wyraźnie zabrakło.