czwartek, 18 grudnia 2014

10 najlepszych debiutów Marvel'a po roku 2000 (część II)

CIĄG DALSZY LISTY DEBIUTÓW

5. Maria Hill
Maria Hill ma w kinowym uniwersum ma twarz aktorki Cobie Smulders, która do tej pory wcieliła się w tę rolę w pełnometrażowych "Avengers" i "Captain America: The Winter Soldier"  i gościnnie w kilku odcinkach serialu "Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D.", a znana jest przede wszystkim z serialu komediowego "Jak poznałem waszą matkę". W ekranizacjach Hill jest dosyć ważnym, ale w dalszym ciągu ma się wrażenie, że tylko jednym z agentów organizacji Strategic Homeland Intervention, Enforcement and Logistics Division. W komiksach bywała prawą ręką urzędujących szefów S.H.I.E.L.D.- Nicka Fury i Tony Starka (Tak, Ironman był szefem tej organizacji przez jakiś czas i wierzcie lub nie Helicarrier był złoto-czerwony), ale nie parzyła im herbaty. Wielokrotnie udowadniała, że bez jej udziału agencja nie radziłaby sobie tak dobrze. Ale Maria jest wartościowym sprzymierzeńcem bohaterów nie tylko wtedy kiedy jest ważnym agentem potężnej organizacji. Jej najbardziej chwalebne momenty przypadają na okresy kiedy S.H.I.E.L.D. jest w kłopotach, więc działa nieoficjalnie, w podziemiu (trochę widzieliśmy to w drugim kinowym Kapitanie). Jest kolejną silną kobietą w uniwersum Marvela. Co czyni ją wyjątkową? Konsekwencja, inteligencja i determinacja. Tym wszystkim nadrabia brak jakichkolwiek nadprzyrodzonych zdolności.
Komiksowa Maria Hill w akcji:
I z twarzą Cobie Smulders w "Avengers":

Mam słabość do komiksowej Marii Hill. Nie, nie chodzi tylko o to, że jest charakterną brunetką z krótkimi włosami (mam to w domu). Maria jest tym rodzajem postaci w uniwersum Marvela, które stają z tymi wszystkimi niesamowitościami oko w oko i nie obawiają się ich, stawiają im czoło dlatego, że ktoś to musi zrobić. Nie jest również onieśmielona w obecności takich postaci jak człowiek-symbol Steve Rogers/Captain America albo miliarder, playboy, geniusz, filantrop, wynalazca Tony Stark/Ironman. Najważniejsze jest zadanie. Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu.

4. The Runaways

To jeden z najciekawszych cykli Marvela, z którym miałem okazję się zapoznać. Mimo, że w trakcie lektury da się odczuć to, że oczywiste jest, że grupą docelową tego tytułu miała być raczej młodzież to nie jest to w żaden sposób pejoratywne. Nikt nie stara się upraszczać historii albo wprowadzać na siłę sensacji. Po prostu czuje się XXI wiek. O czym to historia? Zaczyna się niewinnie. Grupa bogatych dzieciaków, wiek "okołonastoletni" zmuszona jest spotkać się jak co roku, bo ich zamożni i wpływowi rodzice organizują jakąś imprezę charytatywną. Nuuuuda- mówią dzieciaki. Oczywiście do czasu. Przypadkiem odkrywają, że ich rodzice to tak naprawdę małżeństwa superzłoczyńców (pełna gama- od podróżujących w czasie naukowców, szalonych wynalazców przez mutantów i magików do kosmitów planujących inwazję na planetę), którzy postanowili utworzyć złowrogie przymierze o nazwie Pride, a "impreza charytatywna" to nic innego jak rytualne zabójstwo. Dzieci nie miały wcześniej pojęcia jak bardzo niegrzeczni są ich rodzice, więc ich reakcja jest bardzo nerwowa, wszyscy razem uciekają rodzicom wyrzekając się mrocznego dziedzictwa. Poprzednie problemy i konflikty z rodzicami na temat ocen i zachowania w szkole oraz kolczyków wykonanych bez pozwolenia zbladły w zderzeniu z widokiem wapniaków planujących globalne katastroficzne wydarzenie przy okazji zabijających dla uczczenia spotkania nastoletnią prostytutkę.
Zdani są w dużej mierze tylko na siebie. Oczywiście w ten sposób wszyscy dowiedzieli się wiele o sobie. Oprócz wyzwań jakie niesie ze sobą samodzielne życie na gigancie muszą stawić czoło sferze swojego życia, której nie byli świadomi. Niektórzy z nich dowiadują się, że są obdarzeni nadzwyczajnymi zdolnościami, a niektórzy, że nie są nawet ludźmi.
Te wszystkie postacie z racji swojego pochodzenia mają więcej szans na przejście na ciemną stronę mocy, jednak w 90% (maaaały spojler) tak się nie dzieje. Wszyscy dzięki wsparciu jakiego udzielają sobie nawzajem starają się przetrwać i wytrwać w postanowieniach bycia innym niż swoi "starzy".
W czasach kiedy często dzięki swoim rodzicom nastolatki na żywo obserwują kryzys instytucji rodziny i małżeństwa historia o uciekinierach dotknęła ważnego zagadnienia i stała się z miejsca jednym z popularniejszych tytułów.
Na serwisach zajmujących się popkulturą od dłuższego już czasu przeczytać można, że różne podmioty zainteresowane są sfilmowaniem Runaways w formie serialu telewizyjnego. Takie plotki zwykle pozostają plotkami na bardzo długi czas, ale nie zmienia to faktu, że to świetny pomysł i może się sprawdzić.

3. Guardians of the Galaxy
Kiedy dowiedziałem się o planowanej ekranizacji Strażników zbaraniałem. Marvel zaskoczył mnie po raz kolejny swoją odwagą. Po raz pierwszy szczęka opadła mi kiedy zobaczyłem Helicarrier w "Avengers", a ostatnio jak oglądałem "Captain America: The Winter Soldier" (Arnim Zola). W czasach kiedy wszyscy zachwycają się Batmanem Nolana, który jest bardzo "uziemioną" wizją superbohaterstwa, Marvel Studios funduje nam szaloną wycieczkę do odległych zakątków kosmosu i pozwala nam kibicować drużynie, w skład której wchodzi gadatliwy, inteligentny szop i chodzące drzewo z ograniczonym zasobem słownictwa. Od razu wziąłem się za popularyzację nadchodzącej premiery na Facebooku wśród swoich znajomych z dwóch powodów. Po pierwsze wiedziałem, że jeżeli film choć trochę będzie oddawał awanturniczo-przygodową atmosferę komiksu, jego humorystyczną lekkość przy zapierających dech w piersiach scenach akcji to warto będzie to zobaczyć. Po drugie, naprawdę nie chciałem, żeby odwaga Marvel Studios została nagrodzona finansową klapą, a to oznaczałoby same zachowawcze nudne projekty od tej pory.
Chwała Odynowi, tak się nie stało! Film stał się tak wielkim hitem, że zaskoczyło to nawet autorów i wytwórnię dostarczając paliwa na przyszłe projekty, o których chcę wkrótce napisać.
To co czyni tę kolorową opowieść atrakcyjną to przede wszystkim coś co amerykanie nazywają "team dynamic". To samo co mamy również przy Young Avengers i Runaways. Każda z tych postaci osobno mogłaby nie być tak atrakcyjna. To w grupie wszystkie świecą światłem odbitym od siebie nawzajem. Jako drużyna docierają się, zderzają się ze sobą, określając siebie, znajdując wreszcie swoje miejsce w grupie.
Czytanie cyklu Guardians of the Galaxy sprawiło mi przyjemność, ekranizacja była niesamowitym, niespodziewanym prezentem. Jeżeli nie widzieliście jej jeszcze- proszę zróbcie to, kawałek świetnej rozrywki.

2. Winter Soldier
Napisałem w pierwszej części, ze to zestawienie koncentruje się na postaciach, a nie na ich twórcach, ale w tym przypadku muszę wspomnieć o twórcy. Po prostu muszę. Ed Brubaker jest autorem scenariusza do cyklu o Kapitanie Ameryce, który ostatecznie rozwiał wszystkie moje wątpliwości i przekonał mnie do tej postaci. W trakcie tego cyklu odważył się zrobić dwie rzeczy które wstrząsnęły światem komiksowym, zarówno tym nierzeczywistym, w którym żyją kreowane postacie, ale i tym rzeczywistym. Pierwszym wydarzeniem jest śmierć Kapitana Ameryki w finale Civil War. Komiksy superbohaterskie są dla nas Polaków sprawą obcą, nie są częścią naszej kultury więc anie nie odczuliśmy tego, anie to nas nie ziębiło ani grzało. Dodatkowo Steve Rogers nie był jakimś tam szeregowym kostiumowym mścicielem. On był człowiekiem symbolem. Ameryka zwariowała. To był news w głównych wydaniach wiadomości. Amerykanie naprawdę to przeżyli. To było prawdziwe emocjonalne doświadczenie, a Ed Brubaker od tej pory zaczął być znany jako "człowiek, który zabił Kapitana Amerykę". Dobry punkt do CV scenarzysty.

Ed Brubaker z odcinkiem komiksu, w którym dzieje się to co wydawało się niemożliwe:

Drugim dramatycznym i ważnym wydarzeniem jest pojawienie się postaci znanej jako Winter Soldier. Krótko kim jest Zimowy Żołnierz-  To zabójca, który przez dziesięciolecia pracował dla KGB eliminując cele na całym świecie. Był jak zjawa. Pojawiał się nagle i niespodziewanie, zostawiał za sobą stos trupów i znikał na długie lata. Zabijał jak maszyna. Ponieważ okres jego działania był tak długi zachodni spece od wywiadu zakładali, że nie może tu chodzić o jedną osobę. Po prostu by się zestarzała.
Z cyklu Brubakera, który potwierdza to co powtarzają często ważne osoby w Marvel Studios- gatunek superbohaterski to nie gatunek jednorodny i zamknięty, to jakby medium. Ironman to "techno-thriller", Thor to trochę szekspirowski dramat kostiumowy zmieszany z fantasy, a Captain America to bez wątpienia historia szpiegowska. Do takiego wniosku doszedłem sam czytając cykl Brubakera, a potem potwierdziły go liczne artykuły i recenzje, z którymi zapoznałem się później.
Ed opowiada o spiskach, międzynarodowych potężnych korporacjach będących przykrywkami sekretnych stowarzyszeń walczących o dominację nad światem. Są faszyści, komuniści, szpiedzy, żołnierze, zabójcy, zamachy bombowe, maskarady, intrygi i oszustwa. Gdyby wyjąć z tego komiksu pierwiastek superbohaterski, w dalszym ciągu byłby świetną opowieścią szpiegowską.
W ogniu starcia Kapitana z potężnymi wrogami dochodzi do spotkania mitycznego zabójcy z ery zimnej wojny i człowieka symbolu z czasów II wojny światowej. Steve z osłupieniem rozpoznaje w perfekcyjnym zabójcy swojego młodszego towarzysza z pola walki Jamesa Buchanana Barnes'a- znanego jako Bucky.
Ten moment (oczywiście z pewnymi różnicami) możemy oglądać w kinowym "Captain America: The Winter Soldier".
W komiksie Bucky był typowym "sidekickiem"- pomocnikiem głównego bohatera (Tak jak Robin dla Batmana), kimś kto miał chociaż częściowo rozwiązywać problem identyfikacji młodego czytelnika z bohaterem, o którym pisałem wcześniej. 
Kiedy w trakcie starcia z siłami Hydry Bucky wpadł do lodowatych wód w okolicach bieguna północnego, wszyscy- zarówno czytelnicy jak i Kapitan myśleli, że Bucky zamarzł i zginął. To miał być koniec tej postaci. Podobno w biurach Marvela latami wisiał napis: "Zasada nr 1: Bucky pozostaje martwy".
Ed Brubaker potem pokazywał się na konwentach komiksowych w koszulce  z tym właśnie napisem. Ed złamał tę zasadę wskrzeszając Buckiego w akcie czegoś co w świecie komiksowym nazywa się "retcon". To znaczy "retro continuity", co z kolei wytłumaczyć można opisowo jako zmienianie przeszłych wydarzeń, korygowanie ich żeby skorzystać z nowo stworzonych możliwości fabularnych. To rozwiązanie nie dość,że stworzyło ciekawego przeciwnika dla Steve'a to jeszcze umożliwiło opowiedzenie ciekawej historii o odkupieniu i pojednaniu. Bucky dzięki Kapitanowi odzyskuje pamięć i pozbywa się efektów prania mózgu, jednak po jego śmierci przez dłuższy czas pracuje nieoficjalnie dla Nicka Fury. Ostatecznie staje się nowym Kapitanem Ameryką, kiedy ten tytuł staje się wolny, ale wciąż potrzebny.
  
Winter Soldier 

Bucky w czasie II Wojny Światowej
To również była mała sensacja. Po pierwsze Peter Parker umiera. Spokojnie. Tylko w świecie 1610 (Ultimate, o którym pisałem wcześniej). Po drugie następnym Spider-manem zostaje czarnoskóry chłopak. To niby nic, powiecie. Stany mają przecież czarnoskórego prezydenta. Z własnego doświadczenia (a w sprawie Ferguson z mediów) wiem, że amerykanie zmagają się z podskórnym rasizmem wielu swoich obywateli. Wielu anonimowych internetowych komentatorów wylewało zerojedynkowy jad w cyberprzestrzeń na wieść, że nowy Spider-man jest Afroamerykaninem. W sumie niepotrzebnie. Tak naprawdę nic się nie zmieniło. Miles zmaga się prawie ze wszystkimi problemami, którym  musiał stawiać czoło Peter. Fakt, mieszka trochę w innej dzielnicy i ma inną sytuację rodzinną, ale nie jest to całkowicie nowa wartość jeżeli chodzi o superbohatera o tym pseudonimie. To raczej odświeżenie zrobione nie na siłę, co jest typowe dla uniwersum Ultimate. Zmiany są logiczne i nie podyktowane czymś co jest zupełnie niewiarygodne (co zdarza się w podstawowym 616).


Miles Morales w stroju, ale bez maski


PODSUMOWANIE

Marvel zawsze trzymał rękę na pulsie przemian społecznych i bieżących wydarzeń. To zawsze znajdowało swoje odbicie w wydarzeniach w komiksowym świecie, ale przede wszystkim w bohaterach w nim zamieszkujących. Problemy społeczne, różnorodność płciowa, etniczna, rasowa to wszystko udaje się Marvelowi wprowadzać "bezszwowo". Nie wydaje się to rozwiązaniami narzuconymi na siłę przez wymogi politycznej poprawności, ale raczej wygląda jak uwspółcześnianie świata niesamowitości, tak aby nie trącił myszką i nie był klubem przypominającym biuro z serialu "Mad Men". Dlatego właśnie Marvel według mnie wygrywa bitwę o zainteresowanie z DC Comics na polu komiksów superbohaterskich. Dba o głębię bohaterów i tworzy nowych dostosowanych do warunków obowiązujących obecnie. Marvel Studios kręcąc pełnometrażowe filmy fabularne czerpie z długoletniego dziedzictwa postaci i sposobu ich kreślenia, ale znakomita większość popularnych motywów to te, które znaleźć można w komiksach z ostatnich 20 lat. Wiele się zmieniło w kolorowych zeszytach. Warto tam zajrzeć.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz